Po nocy spędzonej w tak przyjemnym hostelu z miłymi
właścicielami ciężko było nam się zebrać w dalszą drogę. Mimo wszystko
spakowaliśmy się i ruszyliśmy. Cała trasa przeznaczona na dziś była praktycznie
autostradą bądź drogą szybkiego ruchu, bez bardziej ambitnych skrzyżowań i
zjazdów. Po paru godzinach na motorach dojechaliśmy na znajomy camping, na
którym gościliśmy także jadąc w drugą stronę.
KEJM
Tym razem rozłożyliśmy się jednak znacznie wcześniej niż
ostatnio, więc zdecydowaliśmy, że trzeba co nieco zwiedzić. Przejechaliśmy do centrum.
Nie było to łatwe ze względu na ciągłe zakazy, nakazy, drogi jednokierunkowe i
strefy zamknięte, które przeszkadzały nam przejechać zaplanowaną na mapie trasą
jak tylko mogły. Troszkę pokluczyliśmy i w końcu zaparkowaliśmy na chodniku,
licząc na to, że nikt się nie przyczepi.
Na początek przeszliśmy się ulicą Knez Mihailova, która jest
jednym z głównych deptaków Belgradu. Stamtąd weszliśmy w park z fortecą Kalemegdan. Wrażenie robi nawet nie tyle jej
rozmiar, co ogólnodostępność. Tu i ówdzie na murach obronnych siedziały grupki
ludzi korzystające z piątkowego wieczoru z widokiem na Dunaj. Szkoda, że w
Gliwicach czegoś takiego nie ma. Ostatnim punktem wieczoru (nie licząc
supermarketu) była Skadarlija, zabytkowa uliczka z mnóstwem knajpek, lokalnymi zespołami
grającymi do posiłku oraz z przemykającymi gdzieniegdzie ludźmi przebranymi w stroje
ludowe i inne, przypominające XVIII wiek.
Powrót na camping,
poza drogami Belgradu, utrudniła nam świrująca elektryka w motorze Szabla. Trzeba
było po raz kolejny rozkręcić motor i grzebać… Nie jest łatwo, ale jakoś chyba
damy radę. W końcu trzeba przejechać te ostatnie kilometry.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz