Wstaliśmy rano na niespełniającym naszych wygórowanych
oczekiwań campingu, aby zebrać się w dalszą drogę. Całkiem sprawnie
spakowaliśmy rzeczy i ruszyliśmy,
napędzani myślą o przerwie w podróży.
Celem dzisiejszego dnia była piaszczysta plaża w Pardze. Z
Peloponezu wyjechaliśmy drugim z możliwych wyjazdów – mostem łączącym półwysep
z kontynentalną Helladą. Baliśmy się, że nie wypłacimy się za przejazd mostem
przez morze, ale okazało się, że ceny dla motocyklistów są około 10 razy niższe
od cen dla samochodów. Byliśmy pozytywnie zaskoczeni. Pozwoliło nam to na
delikatne ograniczenie kosztów przejazdu czterokołowym pojazdem o średnim
spalaniu 13 l/100km.
Mimo, że GPS nie wykazał na naszej drodze większych
zakrętów, okazało się, że nieco musimy się poskładać. Dziwny ten GPS. Dwa razy
wyprowadził nas w drogę gruntową, raz w zamkniętą, niedługo wprowadzi nas do
jeziora. Cóż, przynajmniej mamy więcej przygód i będzie co wspominać.
Po drodze na górskiej trasie napotkaliśmy kilkukilometrowy
korek za samochodem ciągnącym żaglówkę.
Grzejąc maszyny, udało się go ominąć środkowym pasem dla motocyklistów. Nieco
zaniepokoiliśmy się tym, że morze mamy po złej stronie drogi, ale okazało się, że
prowadzi nas na przejazd tunelem podwodnym. Tunel ten nieco nas zawiódł, bo w
ogóle nie było widać, że jest podwodny, ale przynajmniej znaleźliśmy się po
dobrej stronie. Jeszcze tylko kawałek po palącym pustkowiu i dojechaliśmy do
drogowskazu na kemping. Pokonaliśmy kilkanaście przesadnie ostrych winkli w dół
klifu do plaży i ujrzeliśmy malowniczą zatokę, z lazurową wodą i plażą z
malutkimi kamieniami. Będzie się nadawać na kilka dni odpoczynku.
Przejechaliśmy już prawie 3200 kilometrów. Parę dni postoju
i czas wracać do domu!
KEJM