Rano niespiesznie zebraliśmy się z campingu w Belgradzie i o
10 ruszyliśmy w drogę. Bez większych problemów dotarliśmy do granicy z
Macedonią, chyba że jazda prosto autostradą bez żadnych urozmaiceń byłaby
traktowana jako problem. I nie wspominając o drodze ekspresowej, która
wyglądała jak zwykła dróżka dwukierunkowa, na której ktoś blokuje ruch jadąc 60km/h.
Dobrze, że motor daje większe możliwości wyprzedzania niż samochód. Na granicy
postaliśmy chwilę w kolejce i ruszyliśmy dalej. Kolejne kilometry bardzo
malowniczej trasy przez góry i doliny. Warto wspomnieć o macedońskiej
autostradzie biegnącej przez góry. Pierwsza sprawa, że teren był na tyle trudny,
że dwie nitki autostrady w jedną i w drugą stronę biegną w oddaleniu o
kilka-kilkanaście kilometrów od siebie, po zboczach innych gór. Po drugie,
jadąc tamtędy śmieszyć może termin „przejezdności” polskich autostrad. Macedońska,
nie dość że otwarta, a za przejazd trzeba było zapłacić, to do „europejskiej”
autostrady z promieniem zakrętów minimum 2km brakowało jej … około 2km. Pojawiały się też
takie kwiatki jak: sfrezowana droga, 10cm wyboje przy wjazdach i zjazdach z
wiaduktów, brak jakichkolwiek pasów czy
ograniczenia do 20km/h. Jakby jednak nie było, ta droga to najciekawszy punkt
dnia dzisiejszego. Ani żeśmy się obejrzeli, a znów byliśmy na
granicy. Tutaj odprawa poszła znacznie sprawniej, a dla urozmaicenia
pogadaliśmy sobie z dwoma motocyklistami greckimi, którzy właśnie wrócili ze swojej
wyprawy do Białegostoku (!).
Ponieważ było już późno postanowiliśmy nie jechać do Salonik
na zwiedzanie, tylko ustawiliśmy kurs na camping w pobliskim Methoni. Wszystko
byłoby pięknie, gdyby GPS nie wyprowadził nas na plażę. Nic to jednak! Zawróciliśmy
i z pomocą okolicznych mieszkańców trafiliśmy szybko na pole namiotowe.
Uradowani tym faktem po rozłożeniu namiotów postanowiliśmy skorzystać z tego,
że camping jest nad samym morzem. Szkoda tylko, że żadne z nas nie pomyślało o
tym, że kąpiel w morzu po ciemku może nie być zbyt dobrym pomysłem. Jak szybko
weszliśmy do wody tak szybko z niej żeśmy uciekali. Chyba po zmroku następuje
jakiś wykwit meduz czy czegoś innego, bo teraz siedzimy i patrzymy na piękne
pęcherze, coś na kształt tych po pokrzywie (chociaż Jasiu twierdzi że śladu nie
ma). Ale chyba raczej przeżyjemy :p
I tak kończymy kolejny dzień. Kolejną burzą. A od jutra
zwiedzamy Grecję, więc trzymajcie wszyscy kciuki, żebyśmy nie spłynęli :)
O cholera, wygląda na to, że jakiś tydzień temu z kawałkiem jechaliśmy tą macedońską autostradą :p Teraz dopiero czytam, że ze dwa dni później Wy też tam byliście. Życzę miękkiego piasku pod tyłkiem, heh, i do zobaczenia po wakacjach!
OdpowiedzUsuńNo patrz, a mi przez chwilę nawet taka myśl przeszła przez głowę, że ciekawe jakie mamy szanse się spotkać na drodze :p
OdpowiedzUsuń