wtorek, 24 lipca 2012

23.07.2012 - Metheory i Volos

Kolejne 360 kilometrów za nami. Mogłoby się wydawać, że to mało po tych większych dystansach w ostatnich dniach, ale ze względu na to, że nie jechaliśmy autostradą wcale nie było krócej.
Z powodu skwaru w namiocie wstaliśmy koło 7:30 i niespiesznie zebraliśmy się, żeby wyjechać około 9. Pierwszy przystanek – Meteory. Trasa poprowadziła nas przez krętą górską drogę. Widoki niesamowite, ale zakręty dały nam popalić. Niektóre tak ostre, że prawie dało się zajrzeć do własnej rury wydechowej. Do końca opon jeszcze trochę zostało, ale kufry były już blisko asfaltu. Bardzo lubimy jeździć po zakrętach ale dwie godziny zakrętów w pełnych ciuchach, z kuframi i w czterdziestostopniowym upalne jest cholernie trudne. Przejechaliśmy kilkadziesiąt kilometrów i krajobraz nieco się zmienił na bardziej polny. Tu i ówdzie można było nawet dojrzeć stada kóz i innego bydła pasących się pod czujnym okiem pasterza i jego psa. Kilometry mijały aż w końcu dojechaliśmy do kolejnej wioski na trasie… a z tej wioski GPS kazał jechać dalej drogą gruntową. Stwierdziliśmy, że byłoby to nieco głupie, żeby pchać się na naszych motorach w pole, więc zawróciliśmy. Po raz kolejny minęliśmy mieszkańców siedzących pod przydrożnymi drzewami na plastikowych krzesełkach, dla których najwyraźniej byliśmy największą atrakcją nadchodzącego tygodnia. Wróciliśmy na główną drogę i tym razem już bez przebojów dojechaliśmy do Kalampaki – miasteczka położonego u podnóża Meteorów. W lokalnej restauracji zjedliśmy drobny obiad, a przy okazji obsługa wyjaśniła nam co i jak ze zwiedzaniem Meteorów. Po krótkim spacerze po obrzeżach miasteczka wsiedliśmy na motor i ruszyliśmy na objazd po klasztorach. Wrażenie niesamowite. Pionowa ściana skalna, a na samym szczycie, osadzony w nie wiadomo jaki sposób, klasztorny budynek.
Niesamowitość niesamowitością, ale zrobiło się gorąco, zjechaliśmy więc z gór i wrzuciliśmy 140 dla przewietrzenia odzieży, po 130km dotarliśmy do malowniczej zatoki przy miasteczku Volos. Okazuje się, że najwyraźniej w Grecji nie obowiązuje konieczność jazdy w kasku, bo non stop mijaliśmy (albo raczej nas mijali z lewej i prawej) motocykliści i skuterzyści samobójcy bez kasków, w podkoszulkach. Masakra.  Ostatecznie nasze poczucie sensu dbania o bezpieczny ubiór i styl prowadzenia zburzyła parka na sportowym motocyklu bez kasków, w kąpielówkach i mijająca jednego z nas lewą stroną, drugiego prawą, a resztę samochodów „środkowym pasem” .
Trafiliśmy w końcu na camping. Rozstawiliśmy namioty i postanowiliśmy zrobić drugie podejście do kąpieli w morzu. Tym razem udało się i nic nas nie zjadło. Czas się w końcu położyć. Jutro znów kupa czasu na motorze.





KEJM

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz