Z powodu skwaru w namiocie wstaliśmy koło 7:30 i niespiesznie
zebraliśmy się, żeby wyjechać około 9. Pierwszy przystanek – Meteory. Trasa
poprowadziła nas przez krętą górską drogę. Widoki niesamowite, ale zakręty dały
nam popalić. Niektóre tak ostre, że prawie dało się zajrzeć do własnej rury wydechowej.
Do końca opon jeszcze trochę zostało, ale kufry były już blisko asfaltu. Bardzo
lubimy jeździć po zakrętach ale dwie godziny zakrętów w pełnych ciuchach, z
kuframi i w czterdziestostopniowym upalne jest cholernie trudne. Przejechaliśmy
kilkadziesiąt kilometrów i krajobraz nieco się zmienił na bardziej polny. Tu i
ówdzie można było nawet dojrzeć stada kóz i innego bydła pasących się pod
czujnym okiem pasterza i jego psa. Kilometry mijały aż w końcu dojechaliśmy do
kolejnej wioski na trasie… a z tej wioski GPS kazał jechać dalej drogą
gruntową. Stwierdziliśmy, że byłoby to nieco głupie, żeby pchać się na naszych motorach
w pole, więc zawróciliśmy. Po raz kolejny minęliśmy mieszkańców siedzących pod
przydrożnymi drzewami na plastikowych krzesełkach, dla których najwyraźniej
byliśmy największą atrakcją nadchodzącego tygodnia. Wróciliśmy na główną drogę
i tym razem już bez przebojów dojechaliśmy do Kalampaki – miasteczka położonego
u podnóża Meteorów. W lokalnej restauracji zjedliśmy drobny obiad, a przy
okazji obsługa wyjaśniła nam co i jak ze zwiedzaniem Meteorów. Po krótkim
spacerze po obrzeżach miasteczka wsiedliśmy na motor i ruszyliśmy na objazd po
klasztorach. Wrażenie niesamowite. Pionowa ściana skalna, a na samym szczycie,
osadzony w nie wiadomo jaki sposób, klasztorny budynek.
Niesamowitość niesamowitością, ale zrobiło się gorąco, zjechaliśmy
więc z gór i wrzuciliśmy 140 dla przewietrzenia odzieży, po 130km dotarliśmy do
malowniczej zatoki przy miasteczku Volos. Okazuje się, że najwyraźniej w Grecji
nie obowiązuje konieczność jazdy w kasku, bo non stop mijaliśmy (albo raczej
nas mijali z lewej i prawej) motocykliści i skuterzyści samobójcy bez kasków, w
podkoszulkach. Masakra. Ostatecznie nasze
poczucie sensu dbania o bezpieczny ubiór i styl prowadzenia zburzyła parka na
sportowym motocyklu bez kasków, w kąpielówkach i mijająca jednego z nas lewą
stroną, drugiego prawą, a resztę samochodów „środkowym pasem” .
Trafiliśmy w końcu na camping. Rozstawiliśmy namioty i
postanowiliśmy zrobić drugie podejście do kąpieli w morzu. Tym razem udało się
i nic nas nie zjadło. Czas się w końcu położyć. Jutro znów kupa czasu na
motorze.
KEJM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz