niedziela, 5 sierpnia 2012

04.08 - Budapeszt

Przedostatni dzień wyjazdu zaczęliśmy na belgradzkim campingu zanim cień zdążył opuścił miejsce, na którym stały nasze namioty. Plan na dziś nie był długi (koło 360 kilometrów), ani skomplikowany (98% trasy autostradą na wprost), a celem był akademik w Budapeszcie, gdzie planowaliśmy zastać Magdę siedzącą na zagranicznych praktykach. Droga minęła zadziwiająco szybko, już o 15 byliśmy na miejscu.
Pojawił się problem z noclegiem. Wstępnie myśleliśmy, że uda nam się przespać w akademiku. Okazało się jednak, że jest problem z miejscem i nie da rady upchać czterech podróżnych, szczególnie nie będących studentami na wymianie. Nieco komplikowało nam to plan na resztę wieczoru, ale kiedy już mieliśmy wychodzić okazało się, że są dwa wolne łóżka, na których możemy spędzić tą jedną noc. Warunki były dwa. Pierwszy, że nie znamy innego języka niż polski, a gdyby ktoś się o coś pytał, to mamy mówić „fogas” (podobno znaczy to „student z wymiany”). Drugi, to że pierwsza noc w akademiku nie jest płatna kasą, tylko „wkupnym”. Czyli za cenę noclegu kupujemy wino i jest impreza. Całkiem dobry układ. Zostawiliśmy rzeczy w pokoju, motocykle w zamykanej „klatce rowerowej”, zapoznaliśmy się ze współlokatorami i ruszyliśmy na miasto.
Pierwszy przystanek: chińskie żarcie. I tutaj też pierwszy wypadek. Kurczak w cieście był tak dobry, że Jasiu aż wyszczerbił przypadkowo zęba gryząc widelec (chociaż wersja oficjalna jest taka, że jechał bez kasku i trafił dużą muchę :p). Nieco wybrakowani poszliśmy na plażę przy Dunaju. To był dość długi spacer, ale w końcu dotarliśmy, wypiliśmy zimne piwo na otarcie łez i (widząc stan wody) postanowiliśmy skończyć na moczeniu nóg i siedzeniu na brzegu. Odpoczęliśmy chwilę i wsiedliśmy w tramwaj, żeby dojechać do centrum. Przeszliśmy mostem łańcuchowym i dotarliśmy do zamku Buda. Wznosi się on na niewielkim wzgórzu, z którego można podziwiać widok na Peszt, włącznie z „podobno najładniejszym w Europie” budynkiem parlamentu.
W akademiku jak to w akademiku w sobotni wieczór – impreza. W pokoju mnóstwo ludzi z całego świata (włącznie z Turkiem, który po polsku potrafił powiedzieć „kontrola radarowa” i Niemką mówiącą „masz wodogłowie”), pełna integracja. Wkupne wina rozeszły się w kilka chwil, a cały wieczór spędziliśmy obgadując wyjazd z ludźmi z innych krajów. Dobra impreza na koniec wyjazdu :)


Misia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz